+2
zyggi 26 września 2018 14:18
Wpadając na ofertę taniego przelotu do Izraela, zdecydowaliśmy się, żeby wstąpić także do leżącej obok Jordanii. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę zdjęć słowo Jordania, a od razu wyskakiwały obrazy rodem z Indiany Jonesa i Marsjanina. Teraz wiemy dlaczego :-)

Park Narodowy Wadi Rum



Po sprawdzeniu ciekawostek o tym kraju wyszło na to, że chcemy zaplanować większość czasu podroży na Jordanię, na Izrael poświęcając tylko 2-3 dni. I rzeczywiście był to strzał w 10-tkę, bo kraj ten spodobał nam się bardzo, dostarczając wspaniałych wrażeń na półpustyni czerwonej jak ziemia na Marsie, i wśród historycznych "komnat" skalnego miasta, w którym skarbu szukał sam Indiana Jones.
Chcemy opowiedzieć wam o naszej podróży z jeszcze jednego powodu. A takiego, że Ryanair uruchamia na przełomie października i listopada bezpośrednie połączenie z Warszawy do Ammanu. Będzie to więc duże ułatwienie w dotarciu do Jordanii.

My natomiast trafiliśmy do Jordanii z Izraela, przez przejście graniczne w Allenby Bridge. Po wyruszeniu autobusem z Jerozolimy i dojechaniu na miejsce, wpłaceniu opłaty wyjazdowej i przejściu kontroli paszportowej, trzeba odczekać swoje aż zbierze się grupa turystów indywidualnych. Dopiero wtedy odjeżdża bus kursujący ziemią niczyją między granicami obu państw. Dla nas to czekanie stało się możliwością poznania innych podróżnych, wśród których był Australijczyk i para z Francji. Ci ostatni, zapytani o plany zwiedzania przyznali, że Jordanię to już właściwie zwiedzili, a przed wylotem postanowili zobaczyć Izrael, dlatego właśnie wracali z tego kraju. Zostawili wypożyczone auto przy przejściu granicznym, i gdy po przejściu kolejnej kontroli paszportowej spytaliśmy ich, czy mogliby nas podrzucić do jakiegoś większego miasta, bez problemu zaoferowali swą pomoc. Na granicy musielibyśmy skorzystać z taxi do Ammanu, co, obawialiśmy się, mogło wynieść dużo kasy, stąd szansa podwózki spłynęła na nas jak miód niedźwiedziowi. Gdy w końcu trafiliśmy do naszego hostelu nieopodal lotniska w Ammanie, było jeszcze wcześnie, więc postanowiliśmy wykorzystać ten czas na zobaczenie stolicy. Początkowo nie bardzo wiedzieliśmy jak dotrzeć do centrum, wypatrzyliśmy z okna hostelu małe busiki zatrzymujące się przy ekspresówce. Jednak dowiedzieliśmy się też, że działa tam od niedawna UBER (polecamy!), więc mając aplikację w telefonie (polską) zamówiliśmy przejazd i łatwo trafiliśmy do centrum, przy okazji miło rozmawiając z otwartym na innych, i mającym narzeczoną w Stanach kierowcą, marzącym by jak najszybciej dołączyć do ukochanej.

Centrum Ammanu podczas ramadanu



Naszym szczęściem, lub nieszczęściem było to, że byliśmy w Jordanii w trakcie ramadanu, więc w ciągu dnia ulice były pustawe, a ruch i ożywienie rozpoczynały się chwile po zachodzie słońca, gdy Jordańczycy wychodzili z domów do restauracji, i w napięciu oczekiwali pory, gdy będą mogli napełnić zgłodniałe brzuchy i napić się upragnionej wody. Również w sklepach i wszelkich punktach usługowych o tej porze pracownicy robili sobie przerwę na jedzenie, które spożywali często w kręgu, na podłodze, lub stoliku, rozmawiając i delektując się pożywieniem. Ta (jak dla nas) tortura to ich tradycja religijna, do której stosuje się naprawdę całe społeczeństwo, zwolnieni z tych nakazów są tylko dzieci, kobiety w ciąży i "osoby chore psychicznie". Amman to miasto położone na wzgórzach i w dolinie, więc w centrum położonego w dolnej części warto wspiąć się wyżej, żeby mieć inny punkt widzenia. W związku z tym, że nie zawsze ciągnie nas do miejsc wyszczególnionych w przewodnikach i tłocznych od turystów (w miastach zwykle są to zabytkowe kościoły), często poznajemy miasto "od kuchni", wchodząc na podwórka i w różne zakamarki. Ramadan i tylko 1,5 godziny w tym mieście pozbawiły nas częściowo poznania tego jak ludzie tam żyją, czym się zajmują, więc skupiliśmy się na ciekawych czasem witrynach sklepowych, barwnym street arcie - grafitti i muralach oraz starych autach, których widok ucieszy miłośnika motoryzacji. Główna arteria miasta, prowadząca do meczetu udekorowana była świetlnymi lampkami, podobnie jak u nas przed bożym narodzeniem.
.
Na ulicach mnóstwo było starych aut z lat 80-90'





Murale w Ammanie







Kurort święcący pustkami
Następnego dnia rano wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy bezpośrednio do Aqaby, nadmorskiego kurortu znajdującego się na południowym krańcu Jordanii - do przejechania było ponad 300km. Obraliśmy system zwiedzania od Morza Czerwonego w kierunku Ammanu, żeby ostatniego dnia nie wracać setek kilometrów do stolicy, skąd mieliśmy wylot powrotny.

Typowy jordański sklep spożywczy przy trasie



W Aqabie przywitał nas upał (conajmniej 8 stopni więcej jak w Ammanie) oraz ramadanowe pustki. Aqaba w ramadan sprawiała wrażenie trochę opuszczonej.

Nieczynne stragany



Za to z uwagi na małe zainteresowanie łódkami można było negocjować z właścicielami i tanio wypłynąć w morze oglądając przez szklane dno rafę koralową. Opcje były dwie: krótsza czyli wokół portu z dopłynięciem do zatopionego czołgu, dłuższa gdzie bonusem był także zatopiony samolot Hercules. Na początku lepiej nie patrzeć co jest pod wodą , bo są tam tylko puszki i butelki (w Jordanii niestety nie jest zbyt czysto - i pod wodą i na lądzie), potem zaczyna być pięknie, a duża przejrzystość wody pozwala na podziwianie głębin. Obrośnięte koralami podwodne skamieliny, kolorowe ryby i inne organizmy, zatopione wraki - to wszystko zachwycało! Krajobraz widziany z łódki to widok na całą Akabę, izraelski Eljat, góry Egiptu oraz w głębi - wody pobliskiej Arabii Saudyjskiej.

widok na izraelski Eljat



Akaba z łodzi



W Aqabie duża część plaży zastawiona jest aż do samej wody stolikami i krzesłami. Przynajmniej tak było w ramadan, kiedy to miejscowi przychodzili na zachód słońca czy na sziszę usiąść sobie wygodnie. Może poza ramadanem jest inaczej? Plaży z dogodnym wejściem do wody był zaledwie skrawek, a tam tłoczno od miejscowej młodzieży. To co nam się nie spodobało to wyraźny podział na niewielką plażę publiczną (dla mieszkańców Aqaby) i plaże hotelowe, otoczone wysokimi murami kończącymi się kilka metrów w wodzie. O bardzo długich spacerach brzegiem morza można tam zapomnieć.

Stoliki i krzesła rozstawione prawie do brzegu



w drugą stronę trochę lepiej :-)



Ekscytująca czerwień i przestrzeń Wadi Rum
Następny dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie, pożegnaliśmy Aqabę i po 60 kilometrowej podróży na północny wschód dojechaliśmy do punktu informacji turystycznej Wadi Rum - bramy pustyni. Od razu zagadani zostaliśmy przez miłego, chudego i wysokiego Beduina imieniem Hamad, który zaproponował nam swoje usługi według oficjalnego cennika, który wisi w punkcie. Z cennikiem zapoznaliśmy się dzień wcześniej, z oficjalnej strony internetowej tego miejsca, więc potwierdziliśmy wybrany pakiet, zapakowaliśmy się do trochę zdezolowanego pick-up-a marki Toyota rocznik 1987 i wyruszyliśmy w 5-godzinną wyprawę po czerwonej pustyni.

Kończy się droga asfaltowa, zaczyna półpustynia



Pierwszym przystankiem po opuszczeniu wioski Rum był Lawrence Spring, czyli miejsce ze źródłem wody znajdującym wysoko na skale. Chętni mogą się tam wspiąć i przekonać na własne oczy, co kryje cień drzewa rosnącego na tej skale, mniej chętni mogą poprzestać na obejrzeniu głazu z inskrypcjami mówiącymi o lokalizacji wody. Ze względu na ciągły wypływ wody można tu spotkać duże jaszczurki, ciekawe owady i ptaki.

opalająca się w słońcu duża jaszczurka



widok z góry przy Lawrence Spring



Jadąc co raz głębiej w półpustynię, można naprawdę zachwycić się pięknem tego miejsca. Zachwycaliśmy się więc i my, zwłaszcza, że kolejne przystanki to były punkty widokowe, dające szeroki obraz krajobrazu i pole do popisu dla fotografów. Skały obsypane aż po szczyt piaskiem, wąwóz Khazali z chwilą wytchnienia w cieniu i z kociołkami wypełnionymi wodą, spektakularne mosty skalne: mniejszy Little Bridge i większy Um Fruth Rock Bridge, a wszystko to w scenerii czerwonych gór i piasku.

w drodze :-)





Mały most skalny i obowiązkowe zdjęcie



idziemy podziwiać dalej :)



Toyoty nacierają



po niełatwej wspinaczce na szczycie dużego mostu



Na części tego wpisanego na listę Unesco miejsca, spotkać można też piasek jaśniejszy, żółtawo-łososiowy, a także petroglify wyryte w ścianach jaskiń i miejsc, gdzie przechodziły karawany, przedstawiające ludzi i wielbłądy. Przestrzeń jest tu oszałamiająca, kolory fascynujące, a na szlaku przejazdu od czasu do czasu rozstawione są namioty beduinów, gdzie można napić się herbaty z małych szklaneczek i nabyć pamiątkę. Spotkała nas nawet na tej półpustyni mini burza, czyli były ze trzy grzmoty, przez kilka sekund spadło kilka kropli deszczu, i tyle. Z beduinem bardzo miło się rozmawiało, okazało się, że poznał on tu Holenderkę, jak on zakochaną w przyrodzie i ciszy tego miejsca, z którą wziął ślub i która miała wkrótce przyjechać do niego do wioski już na stałe. Po pożegnaniu z Hamadem mieliśmy jeszcze połowę dnia.

Naskalne informacje dla karawann



Ostatnie spojrzenie na to niesamowite miejsce



Ciepła herbatka w namiocie Beduinów



Hamad - nasz super przewodnik



Nasz plan przewidywał dotarcie do oddalonego ponad 100km stąd miasteczka Wadi Musa, gdzie mieliśmy nocleg i skąd była najlepsza baza wypadowa do starożytnej Petry. Okazało się, że po dojechaniu na miejsce, szybkim zakwaterowaniu mieliśmy jeszcze dwie godziny do zamknięcia bram Petry, więc grzechem byłoby nie skorzystać. Zakupiony jeszcze w Polsce Jordan Pass (polecamy!) umożliwiał 2-dniowe zwiedzanie tego słynnego miejsca, więc tego dnia zdążyliśmy dojść do pięknej świątyni sfilmowanej w filmie "Indiana Jones i ostatnia krucjata", która wieczorową porą nie była oblegana przez turystów i dało się wykonać fajne ujęcia na pamiątkę. W drodze powrotnej wąskim i pięknym kanionem dogoniliśmy trójkę turystów, co się okazało był to Serb, Brazylijka i ... Polak. Wojtek z Wrocławia opowiadał dopiero co poznanym turystom o swoich podróżach po Afryce, dołączyliśmy się także, aby posłuchać :) Następnego dnia także spotkaliśmy Wojtka na szlaku do klasztoru.

Mamy szczęście - pustki przy Skarbcu



odpoczynek w miejscu, gdzie Indiana na koniu stał :-)



W poszukiwaniu skarbów
Petrę, a właściwie jej główny szlak prowadzący do największej budowli - klasztoru Ad-Deir, da się przejść jednego dnia. Miejsce jest oczywiście mocno turystyczne, jednak warto tu przyjechać i wejść przez wąski skalny kanion do ruin starego miasta Nabatejczyków, którego rozkwit miał miejsce w czasach antycznych. W końcu Petra wpisana jest na listę światowego dziedzictwa Unesco nie bez przyczyny! Miasto pełen jest komór wykutych w skałach, ma również wielki amfiteatr na 10 tys. widzów, skwer z fontanną, świątynie i okazałe grobowce. Swego czasu mogło tu mieszkać nawet 30-40 tys. ludzi. Położone na różnych wysokościach poszczególne elementy składowe miasta, architektoniczne detale, wielobarwność skał, to wszystko zapada w naszą pamięć, tak jak i wielkie oleandry oraz wiatr niosący podmuchy piasku, na które trzeba uważać, by nie dostały się do oczu. Warto mieć ochronne okulary przeciwsłoneczne, a dla gap, którzy o nich zapomnieli tradycyjną jordańską chustę, aby zakryć nią twarz :)

Chusta inkognito



Gdzieniegdzie na straganach sprzedawane są znalezione na terenie Petry rzeczy jak ozdoby czy monety, a także rękodzieło wykonywane przez miejscowe kobiety (np. ww jordańska chusta). Jednak trzeba uważać, żeby się nie nabrać - część sprzedawanych eksponatów to produkcja chińska, imitująca starożytne skarby. Dla bardziej leniwych turystów lub tych którzy chcą poruszać się niczym Indiana Jones, oferowane są przejażdżki na koniach ... ale także osiołkach lub wielbłądach.

Siq - przejście w stronę skarbca



Największa budowla w skale - klasztor



Rezerwat Dana
Drugą część dnia po zwiedzeniu Petry to dalsza podróż w kierunku północnym. W Jordanii największym parkiem narodowym jest Dana Biosphere Reserve, o który zahaczyliśmy w drodze nad Morze Martwe. Po dojechaniu do wioski Dana udaliśmy się na krótki spacer, w takcie którego spodobała nam się zieleń, potok z chłodną wodą (płynął w betonowym kanale), stado pasących się owiec i głęboki kanion, wzdłuż którego ciągnął się szlak. Ciekawa odmiana po widoku spalonych słońcem skał i bezkresnego piasku. Tego dnia mieliśmy do pokonania wiele kilometrów, więc nie udało się nam lepiej zwiedzić tego ciekawego miejsca. Na nocleg trafiliśmy do nowo utworzonego hostelu przy restauracji położonej tuż na skraju wielkiego kanionu Wadi Mujib. Śniadanie z widokiem na kanion było odświeżające po nieprzespanej nocy z uwagi na atak komarów.

Jordańskie śniadanie - szczególnie polecamy pastę z bakłażana (pycha!)



Wkrótce wyruszyliśmy w kierunku Morza Martwego. Przejeżdżając przez miasta i wioski widzieliśmy przejawy normalnego życia, dzieci idące do szkoły w szkolnych mundurkach, starszych pracujących w polu czy wreszcie kierowców przewożących na pace np. arbuzy. Zjeżdżając w dół przez majestatyczne góry i wąwozy temperatura podnosiła się zgodnie z zasadą gradientu suchoadiabatycznego, o 1 stopień C na 100 m, aż znaleźliśmy się na trasie wzdłuż Morza Martwego, leżącego w najniżej położonym miejscu na lądzie - depresji na - 422 metrze n.p.m. Temperaturę jaką mieliśmy na górze to 26 stopni, po przejechaniu niecałych 30km urosła nam do 37!

Auto rodzinne :-)



Dzieci w szkolnych mundurkach



Przejście rwącą rzeką w kanionie i Morze Martwe
Czytając przed przyjazdem o atrakcjach Jordanii trafiliśmy na opis ekstremalnego szlaku wodnego w kanionie, którym płynie rzeka. Cóż, nie mogliśmy sobie odmówić sprawdzenia tej przygody, więc przyjechaliśmy do Mujib Nature Reserve pełni entuzjazmu ale i obaw. Uzbrojeni w kapoki ruszyliśmy wodą na początku sięgającą kolan, kawałkami dawało się przejść także brzegiem suchą stopą. Aż kanion się zwężał, woda stawała się głębsza, bardziej rwąca i dochodziło się przez kamienie i z pomocą lin do pierwszego wodospadu. Tutaj wytrzymałość Gosi się ulotniła, i została na skale z butelką wody do picia, a Piotr ruszył w górę rzeki z zamiarem dotarcia do końca wyznaczonego szlaku. Gdy wrócił, dowiedziałam się, że rzeka miała miejscami 3 metry głębokości, po drodze były dwa wodospady, a na końcu trasy jeszcze jeden, najwyższy i niebywale piękny. Chętnych do przeżycia wodnych wrażeń zachęcamy do wzięcia ze sobą go pro lub wodoodpornego aparatu, aby uchwycić te chwile walki z samym sobą i żywiołem. My niestety nie byliśmy przygotowani sprzętowo, więc wspomnienia z tego miejsca są tylko w naszych umysłach. Rada: Warto zaplanować najpierw kąpiel w morzu martwym, potem przeprawę rzeką w kanionie. Dlaczego? Dowiecie się z tekstu poniżej.

Radość po przejściu kanionu



Na odpoczynek po tych przeżyciach wybraliśmy płatną plażę .... nad Morzem Martwym. Miejsce było późnopopołudniową porą właściwe puste, nie licząc jeszcze jednej pary. Sól na brzegu wyglądała bardzo fotogenicznie, a woda tak gładko unosiła nasze ciała, jakbyśmy nic nie ważyli. Uczucie jest bardzo przyjemne, a woda wydaje się być wręcz tłusta, i gęsta, w porównaniu do tej z Bałtyku. I oczywiście jest bardzo ciepła, więc nie przeżywa się szoku termicznego przy wchodzenia do niej. Trzeba jednak uważać przy wchodzeniu do wody, i nie rzucać się na nią aby nie prysnęła nam w oczy, co jest bardzo bolesne i nieprzyjemne z uwagi na ogromne zasolenie Morza Martwego. Byliśmy świadkami zdarzenia, gdy jakiś chłopak zrobił to, o czym przestrzegamy i musiał szybko wyjść z wody i opłukać oczy czystą wodą, gdyż nie mógł normalnie patrzeć. Piotr po przygodach w kanionie miał trochę otarć skóry, więc miejsca te w zetknięciu ze słoną wodą niemiłosiernie piekły! Przyjemniejsze było więc, oglądanie zachodu słońca nad Morzem Martwym z brzegu :-)

Tak wygląda sól na brzegu morza


unosimy się :-)





To było 5 intensywnych dni w cudnym kraju, z przyjaźnie nastawionymi do turystów arabami, choć oczywiście ściągającymi z nas kasę gdzie popadło. Następnego dnia wylatywaliśmy z Ammanu do Pafos na Cyprze, za rekordowe 2 euro od osoby (promocja Ryanair'a złowiona w odpowiednim czasie)! Powrót bezpośrednio do Polski byłby za drogi na naszą kieszeń, więc super, że Piotr znalazł w sieci taką opcję. Później lot z Larnaki do Warszawy był już w "standardowej cenie" linią lowcostową Wizzair.

Jordański dreamliner na płycie lotniska w Ammanie



Nasz najtańszy lot Amman-Paphos, całe 2 euro :-)



Mapka naszego tripu







Macie pytania praktyczne o Jordanii - chętnie odpowiemy :)

Wszystkie zdjęcia objęte są prawem autorskim, kopiowanie i udostępnianie bez zgody autora zabronione





Dodaj Komentarz